piątek, 7 kwietnia 2017

1.08 [epilog]


Myśli uczucia 
Gdzieś zduszone 
Umierają we mnie 
Powoli i intensywnie
Odebrałeś mi to co 
Dostałam od ciebie. 
Możliwość kochania
Tylko złudzenie
Ona wróciła 
Wyrwała mi z rąk to
Co miałam
I teraz 
Zostały po nas tylko
Puste miejsca
Szum wspomnień
Niedopalone papierosy
Niedopowiedzenia.



Ostatnio wiele razy, od wielu ludzi słyszałam: „weź swoje życie w swoje ręce” i mimo wszystko ich nie posłuchałam. Zawsze łatwiej iść pod prąd, masz więcej miejsca i czasu dla siebie. Tylko czasem nie podążając za stadem możesz się zgubić, zmylić drogę, a po godzinie lamentu zostaje tylko czekanie na ratunek, który w tym przypadku nie zwrócił mojej uwagi. Objawił się w postaci znanego wam już trochę Daniela. Po tym wszystkim, patrząc na siebie w lustrze, na głos mogę powiedzieć, że to właśnie on był kimś kto miał mnie poprowadzić do punktu wyjścia i lekko popchnąć w dobrym kierunku. Jak się pewnie domyślacie – nie stało się tak. Tamto spotkanie, gdy zalana w trzy dupy postawiłam nogę w jego mieszkaniu było naszym końcem, ponieważ znowu zwyczajnie stchórzyłam. Nie zbiłam mu talerzy, nie wykrzykiwałam swoich racji -zmieniłam metody – stałam tam wpatrując się w niego jak w wystawę cukierni i nie umiałam wykrztusić słowa. Uciekłam jeszcze zanim zdążył wygiąć usta w zbyt miłym na mój gust uśmiechu. Nie krzyczał za mną, nie wybiegł – odpuścił. I ja też to zrobiłam gniotąc kilka świstków papieru, które wypadły z beżowej koperty z wytłaczanymi złotymi obrączkami. Odpuściłam choć wiedziałam, że robię błąd, wiedziałam, że udając, że wszystko je okej okłamię świat po raz kolejny. Poczuła coś do niego i nawet nie umiem określić momentu, gdy „to tylko seks” stało się kłamstwem. Może wtedy, gdy po raz pierwszy byłam w jego mieszkaniu? A może wtedy, gdy moja pościel przesiąknął jego zapachem? Nie wiem, nie chcę się kajać we wspomnieniach. Życie płynie, biegnie, gna do przodu na łeb, na szyję, a od tej sytuacji minęły prawie dwa lata. Co się ze mną działo? Nic szczególnego. Studia, nauka, studia. Czasem tylko dałam się wyciągnąć Axelowi do klubu, ale wracałam sama ewentualnie na rękach bruneta, który potem grzecznie zasypiał na kanapie. Tak było okej, dało się wytrzymać – kłamię, było naprawdę fatalnie, gdybym pewnej listopadowej nocy nie usiadła na ławce na rynku i wszystko się zmieniło.
Linn, wychodzę – usłyszałam mężczyznę, który wydawał się być rozbawiony moim dresem i miską chrupek leżącej na stole. Spojrzałam na niego mrużąc oczy i po chwili uśmiechnęłam się do niego szeroko.  – Nie zjedz tylko wszystkiego. – pocałował mnie w czoło, a ja zamknęłam oczy celebrując tę chwilę czegoś, co nieśmiało mogłam nazwać szczęściem. – Będę za godzinę.
Musisz? – mruknęłam przewracając ostentacyjnie oczami. Chciałam go tutaj, teraz i potrzebowałam jego przytulenia, żeby znieść czekające mnie wyzwanie, czyli kolację rodzinną, którą zorganizował Tande. Pstryknął mnie w nos, a mieszkanie przepełnił moje znużone westchnienie. Zostawiał wszędzie pogniecione koszule, ale jakoś ich zbieranie mi nie przeszkadzało.
Wyszedł nim zdążyłam policzyć do setki, a mi pozostało patrzenie się w płynące po niebie jasne obłoki – była naprawdę piękna pogoda, a ja nie miałam zamiaru spędzić tego dnia sama w czterech ścianach. Trochę mi to zajęło zanim znalazłam, gdzieś na dnia szafy parę sportowych butów i jakieś legginsy, w których musiałam wyglądać naprawdę komicznie. Naprawdę miałam zamiar biegać, wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje, które zebrały się przed kilka lat, zniszczyć te wszystkie myśli, które od rana powodowały mdłości i zawroty głowy – bałam się, że się nie opanuję, że wybuchnę płaczem, którego nie będę umiała racjonalnie wytłumaczyć nie niszcząc życia ani sobie, ani nikomu innemu. Poprawiłam kilka wystających z koka kosmyków i chwyciłam za klamkę, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Daniel? – zapytałam wbijając w niego zdziwione spojrzenie, czułam jak jego wzrok przeszywa moją skórę, czułam, jak przyśpiesza moje serce, a powietrze gęstnieje z sekundy na sekundę, którą spędzamy na patrzeniu się na siebie w ciszy. Czuję każdy centymetr jego uwagi na mojej duszy, każde wyrwane westchnienie. Pokręciłam głową, próbując utrzymać równowagę. – Co ty tutaj przepraszam robisz?
Pomyślałem, że powinienem ci powiedzieć kilka rzeczy przed wieczorem – zagryzł dolną wargę, a ja miałam ochotę zapomnieć się chociaż na chwilę. Nie mogłam tego zrobić, nie chciałam, nie powinnam. Czy to nie absurdalne, że wspomnienia o dobrych czasach o wiele częściej doprowadzają do łez, niż wspomnienia o tych złych?  – Mogę wejść? – zapytał, a w jego oczach błyszczała nadzieja, jakby nie minęły lata, a godziny. Migotały emocje, wspomnienia, odczucia, których nazwania nie chciałam.
– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł – mruknęłam pod nosem przymykając oczy, ponieważ nie sądziłam, że zobaczenie go, rozmowa z nim wzbudzi to wszystko, co było zależne tylko od jego dotyku, jego pocałunków, jego niecierpliwych dłoni. 
Poczułam, jak podchodzi bliżej mnie, jak ogranicza mi zdolność rozsądnego myślenia, jak robi z mojego umysłu zwykłą papkę. Odruchowo przyciągnęłam go bliżej, on machinalnie wręcz musnął moje wargi swoimi – znowu to zrobiliśmy, znowu postąpiliśmy tak jakby nic i nikt się nie liczył. Czułam, jak przesuwa palcami po moim kręgosłupie, jak szuka mojego ciała, jakbym mogła mu zabrać część duszy w jednym momencie. Chłonęłam jego zapach każdym oddechem, poznawałam go po smaku pocałunków. Niepotrzebnie otwierałam drzwi, niepotrzebnie przyjmowałam zaproszenie na tę kolację, niepotrzebnie się zaangażowałam przed dwoma laty, niepotrzebnie tak bardzo się zaangażowałam.
               – Daniel –odsunęłam go na długość ręki, choć widziałam, że on tego nie chce, ale ja ze łzami w oczach musiałam to przerwać. Musiałam być odpowiedzialna, choć ten jeden raz – dla niczego nieświadomej Any, dla Sebastiana, który był dla mnie zdecydowanie zbyt dobry. – Wyjdź zanim to zajdzie za daleko. – wyszeptałam kręcąc głową.
Chciał coś powiedzieć, jednak uciszyłam go ruchem ręki. Wiedziałam, jak się waha, jak próbuje się zachować zgodnie ze sobą, ale to nie był czas na słuchanie serca – te dni minęły i nie miały happy endu. Odwrócił się zapinając sportową bluzę, a mi ode chciało się biegać. Miałam wrażenie, że to właśnie ta chwila, na której wisiała nasze wieczność, że potem już nic nigdy nas nie połączy.
– Myślisz, że mogę oświadczyć się Anie? – zapytał przez ramię próbując ukryć łzy, który kryły się w kącikach jego oczu – pytał mnie jakby moje zdanie miało jakieś znaczenie, jakbym mogła coś jeszcze zmienić, naprawić.
– Czyli to pożegnanie? – zapytałam drżącym głosem, a gdy kiwnął głową moje serce stanęło. Nie było mnie bez niego, nie było jego beze mnie, nie było miłości bez nas – chyba właśnie wtedy nastąpił koniec świata.


cdn. (?)


nie wiem czy chcę to komentować, bo dużo się dzisiaj dzieje. 
chyba słowo: Dziękuję! wystarczy.